Formuła 1. Ulubieniec Chaveza wygrywa GP Hiszpanii

Wenezuelczyk Pastor Maldonado wygrał pierwszy wyścig w karierze. W pięciu tegorocznych Grand Prix zwyciężało pięciu kierowców z pięciu różnych zespołów - na taką różnorodność kibice musieli czekać 29 lat

Po co Ci stadion, skoro masz Trybunę Kibica? 

Dzięki drugiemu miejscu podczas wyścigu w ojczyźnie Fernando Alonso z Ferrari jest współliderem klasyfikacji kierowców - obok broniącego tytułu mistrza świata Sebastiana Vettela z Red Bulla.

Wenezuelskiego zwycięzcy jeszcze w Formule 1 nie było. Droga Maldonado do najbardziej prestiżowych wyścigów trochę przypomina tę, którą przeszedł Robert Kubica - też przebił się do elity mimo braku tradycji sportu motorowego w kraju, mimo braku dróg, narodowej marki samochodów, prywatnego biznesu przyzwyczajonego do wielkich sum w sportowym sponsoringu. I w dodatku wychował się gdzieś na drugiej półkuli, daleko od serca F1, które, jak wiadomo, bije w Europie.

Jedna jest różnica między tymi dwoma kierowcami, i to absolutnie kluczowa.

Kubica wyrósł na wspaniałego kierowcę bez wsparcia państwa. Maldonado korzystał od początku z pomocy państwowego koncernu naftowego PDVSA (Wenezuela jest jednym z pięciu założycieli organizacji eksporterów ropy OPEC i ma pięcioprocentowy udział w światowym wydobyciu). Dochody tego kolosa pozwalają na finansowanie trwającego już dobrze ponad dekadę soc-eksperymentu prezydenta Hugo Chaveza o flagowej nazwie "Socjalizm XXI wieku".

Maldonado, co rzadkie w sporcie na tak wysokim poziomie, deklaruje bez ogródek, że jest socjalistą - oczywiście w rozumieniu Chaveza. Prezydent i kierowca są przyjaciółmi, razem odwiedzają na przykład tereny nawiedzone przez powodzie, pokazują się wspólnie podczas świąt państwowych.

- Będziemy wspierać Pastora Maldonado i jego zespół tak, aby na całym świecie mógł pokazać, z jakiego jest kruszcu - powiedział prezydent Chavez przy okazji debiutu kierowcy w F1.

Maldonado jest również wspierany przez państwowego giganta na rynku telefonii komórkowej CANTV, którego kontrowersyjny prezydent Wenezueli znacjonalizował w 2007 r., w sam czas na start poważnej kariery Maldonado w GP2.

Od debiutującego w 2001 r. Kolumbijczyka Juana Pablo Montoyi - notabene też w Williamsie - w F1 takiego zucha z Ameryki Południowej nie było.

27-letni Wenezuelczyk potrafił wykorzystać w Grand Prix Hiszpanii dwie szanse, jakie dał mu los. Pierwszą był kolejny koszmarny błąd zespołu McLarena w garażu. Podczas trzeciej, decydującej serii kwalifikacji, mechanik tankujący bolid Lewisa Hamiltona wlał do baku zbyt mało paliwa. Brytyjczyk osiągnął nokautujący przeciwników wynik, ale nie był w stanie dojechać do garażu. Stanął na poboczu. Przepisy mówią, że bolid nie tylko musi dojechać do garażu po kwalifikacjach, ale również mieć w baku litr paliwa do kontroli przez sędziów. Hamiltona cofnięto na koniec stawki (mistrz świata z 2008 r. pojechał szaleńczo i na metę wjechał ósmy). Dzięki temu Maldonado wystartował z pierwszego rzędu, tuż za Fernando Alonso z Ferrari.

Po drugie, potrafił przejechać rekordowe na tym etapie wyścigu okrążenie właśnie wtedy, gdy Hiszpan zmieniał opony. Gdy dwukrotny mistrz świata wrócił na tor, zobaczył przed sobą tył Williamsa.

Maldonado zrobił fantastyczny prezent swojemu szefowi i legendzie wyścigów Frankowi Williamsowi na jego 70. urodziny. Być może pomogły mu w tym pieniądze Chaveza, ale w tej historii fachowcy mogą się dokopać także potwierdzenia, że o kolejności w F1 decyduje również dobór ludzi.

W tym roku od cofającego się w rozwoju zespołu Williamsa, po najgorszym sezonie w historii, odszedł dyrektor techniczny Sam Michael i przeszedł do McLarena na stanowisko dyrektora sportowego. Williams wyskoczył w górę, a - jak wyliczyły brytyjskie media - w czterech ostatnich Grand Prix McLaren popełnił w garażu, którym rządzi Michael, aż 12 kosztownych błędów. Między innymi dwukrotnie źle przykręcano koła kierowcom. Jenson Button stracił przez to szanse na zwycięstwo w GP Chin. Pechowego mechanika odesłano do domu. Teraz popełniono kolejny błąd, numer 13 - bodaj najbardziej dotkliwy.

Kuba Giermaziak w serii Porsche Cup towarzyszącej Formule 1 był drugi w kwalifikacjach, ale zawody się nie odbyły. Organizatorzy uznali, że jest za duże ryzyko wypadków po jeździe na szybkich, długich łukach Circuit de Catalunya. - To niesłuszna decyzja - powiedział Giermaziak. Polak po dwóch startach w Bahrajnie zajmuje w klasyfikacji 6. miejsce, drugi kierowca Verva Racing Patryk Szczerbiński jest 11., Robert Lucas z zespołu Foerch - 13. W klasyfikacji zespołowej Verva jest 5., a Foerch - 7.

Multikulti w F1

Taka sytuacja - pięciu różnych zwycięzców z pięciu różnych zespołów w pięciu pierwszych wyścigach sezonu - nie przydarzyła się od 1983 r. Wśród pięciu triumfatorów wyścigów na trzech kontynentach są kierowcy z czterech krajów (dwóch Niemców - Vettel i Rosberg, którego ojciec jest Finem - oraz Hiszpan, Brytyjczyk, Wenezuelczyk) i konstruktorzy z czterech krajów (dwóch z Wielkiej Brytanii oraz z Włoch, Niemiec i Austrii). Producenci silników ich samochodów mają siedziby we Francji, w Niemczech i we Włoszech.

Tegoroczni zwycięzcy:

Australia: Jenson Button, McLaren

Malezja: Alonso, Ferrari

Chiny: Nico Rosberg, Mercedes

Bahrajn: Vettel, Red Bull

Hiszpania: Maldonado, Williams

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.