F1. Jak się ścigać w trakcie wojny domowej

Zespoły nalegają, aby odwołać planowany za tydzień Grand Prix Bahrajnu, jedno z najbardziej lukratywnych w Formule 1. Arabska wiosna przeżywa tam pełen rozkwit. Ta w Bahrajnie jest przeciw wyścigowi.

- Czuję wewnętrzny sprzeciw na myśl, że mamy lecieć do Bahrajnu. Brutalnie mówiąc, aby zapewnić nam bezpieczeństwo, tor musiałby się zamienić w wojskową twierdzę. Nasi ubezpieczyciele mają potężne wątpliwości - cytują brytyjskie "Guardian" i BBC anonimowych rozmówców z czołowych zespołów F1 kilka dni po wybuchu bomby, która zraniła siedmiu policjantów w stolicy królestwa Manamie.

"Guardian" twierdzi, że opinie są reprezentatywne dla zespołów F1. Warto je przytoczyć, gdyż Formuła 1 to głównie Brytyjczycy, w lwiej części właśnie oni organizują wyścigi, szefują ekipami z wielomilionowymi budżetami, stanowią największą część zatrudnionych, a większość zespołów ma swoje siedziby w promieniu 200 mil od Londynu.

Zespoły powinny zjechać do Bahrajnu w następny czwartek, w piątek trenować, w sobotę przeprowadzić kwalifikacje, w niedzielę wystartować w wyścigu. W królestwie nad Zatoką Perską pojawią się nie tylko członkowie ekip - jest ich kilkudziesięciu - ale również zaproszeni przez nich goście, zwykle inwestorzy, sponsorzy, celebryci, kibice-zwycięzcy konkursów. Dla firm związanych z motoryzacją wizyta w regionie - imperium ropy - jest jednym z najważniejszych punktów biznesowych planów.

Ale od lutego zeszłego roku trwa tam bunt przeciwko dziedzicznej władzy dynastii Al-Khalifa i króla Hamada ibn Isy, tłumiony przez policję i wojsko nie tylko królewskie, ale również z zagranicy - z Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Jesień i zima były spokojniejsze, ale 9 marca na placu Perłowym w Manamie demonstrowało ponad 100 tys. ludzi w kraju, który liczy zaledwie 1,2 mln mieszkańców. W więzieniu strajk głodowy prowadził od dwóch miesięcy szef Centrum Praw Człowieka w Bahrajnie, skazany na dożywocie Abdulhadi al-Khawaja, zanim został przeniesiony do szpitala, gdy jego stan się pogorszył. Opozycja chce ustąpienia króla, zmiany konstytucji, zakończenia dyskryminacji szyitów, którymi rządzi sunnicka mniejszość, demokratyzacji, wycofania obcych sił, uwolnienia więźniów politycznych. I odwołania wyścigu.

Od początku protestów zginęło ponad 60 osób, aresztowano około 2 tys. Raporty organizacji praw człowieka donoszą o torturach. W kraju się gotuje.

Już rok temu wyścig z powodu pierwszej fali zamieszek antyrządowych został najpierw przeniesiony na inny termin, a następnie odwołany.

Nie zrobiła tego ani FIA, czyli Międzynarodowa Federacja Samochodowa, pod egidą której organizowane są wyścigi. Odwołali go sami organizatorzy. Dzięki temu Formuła 1 mogła zatrzymać w kieszeni 40 mln dol. od Bahrajnu za prawo do przeprowadzenia Grand Prix.

Zobacz wideo

Teraz walka toczy się o zwiększoną stawkę - nie tylko o przyszłotygodniowy wyścig i o następne 40 mln, ale też o kolejne Grand Prix nad Zatoką Perską. Formuła 1 podpisała bowiem z Bahrajnem umowę obowiązującą do 2016 roku, ale jest w niej klauzula, która mówi, że gdy nie odbędą się dwa wyścigi z rzędu, kontrakt przestaje obowiązywać.

Bahrajn dąży do tego, aby za wszelką cenę sprowadzić Grand Prix nie tylko z powodu niebagatelnych dochodów z wyścigu dla rodziny królewskiej, ale też aby pokazać, że kraj się uspokaja.

Organizatorzy używają różnych chwytów, by przekonać wahających się: ostatnio opublikowali na swojej stronie kilka zdań z poufnego raportu "zwiadowców" z ekipy Lotusa, którzy wizytowali Bahrajn, żeby wybadać, czy jest w nim bezpiecznie. Mieli oni napisać, że wyjechali pewniejsi o bezpieczeństwo zespołów i właśnie to zdanie przytoczono na oficjalnej stronie wyścigu. Pełny raport przedstawiciele Lotusa przekazali tydzień temu wszystkim zespołom F1. W ostatnich dniach przedstawiciele rządu prowadzili kampanię PR-ową, w której demonstrantów przedstawiają jako ekstremistów lub nieświadome tłumy kierowane przez nieokreślonych kanapowych manipulatorów.

W tej sytuacji wątpliwości mają nawet rekiny Formuły 1.

Czy zrezygnować z lukratywnego wyścigu? Jeśli tak, kto ma podjąć decyzję i jaki ma być jej powód? Brak bezpieczeństwa dla członków zespołów czy sprzeciw wobec przemocy rządowej policji?

Ostateczna decyzja zostanie podjęta zapewne podczas najbliższego wyścigu, Grand Prix Chin w Szanghaju, który odbędzie się w niedzielę. Formalnie należy ona do FIA, jednak federacja nie podejmie jej bez konsultacji z zespołami i z szefem F1 Bernim Ecclestonem. Jak mówi 82-letni miliarder - "jeśli zespoły nie zechcą tam jechać, nikt ich nie zmusi". Nie dodaje, że ich nieobecność miałaby wspomniane konsekwencje finansowe. Chyba że decyzję podejmie za nich FIA...

Kubica znów za kierownicą - samochodu rajdowego ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.