F1. Deszcz wyreżyserował GP Malezji. Alonso nie dał się skreślić

Genialny manewr Sergio Pereza i jego zespołu po pierwszym okrążeniu fascynującego i chaotycznego wyścigu dał mu pierwsze podium w karierze. Ale Fernando Alonso zdołał uciec Meksykaninowi

Już 10 minut przed startem wyścigu wiadomo było, że w Sepang spadnie porządny deszcz, co zresztą w Malezji nigdy nie jest sensacją. Bolidy uzbrojono w opony przejściowe, ale z powodu opóźnionego startu było to zdecydowanie za mało - już lało, a na asfalcie tworzyły się wielkie kałuże wody. Dlatego Perez zjechał zmienić opony już na pierwszym okrążeniu, przy pierwszej okazji, jaką dawały przepisy. Opona deszczowa odprowadza trzy razy więcej wody, niż przejściowa i dzięki temu Meksykanin pokonywał każde okrążenie trzy sekundy szybciej niż rywale, którzy dopiero dwa-trzy okrążenia później zdecydowali się na taki sam manewr.

Kiedy z powodu ulewy na tor wjechał samochód bezpieczeństwa i wyścig zatrzymano na około godzinę, Perez był już trzeci, choć startował jako 9. Nie zaszkodziło mu nawet wypadnięcie z toru, bo na szczęście zrobił to w miejscu, gdzie zbudowano szerokie i bezpieczne pobocze zakrętu nr 9.

Genialny manewr jeszcze nie zapewniał mu miejsca na podium, bo do zakończenia wyścigi wciąż pozostawało ponad 40 okrążeń. W otwierającym sezon Grand Prix Australii przed tygodniem - gdzie też zachował się wyjątkowo, bo jako jedyny zastosował taktykę jednego pit-stopu - był też blisko podium, ale w ostatecznym rachunku przyjechał ósmy (startował jako 22.).

Następnym kluczowym pytaniem było, kiedy znów zmienić opony na przejściowe, gdy już wyścig wznowiono. Tym razem łamigłówkę najlepiej rozwiązał Fernando Alonso. Do walki być może włączyłby się Jenson Button z McLarena, ale zaliczył kraksę. Ogólnie - kierowcom McLarena nie udało się Grand Prix Malezji, które zaczęło się dla nich rewelacyjnie, bo od zdobycia dwóch pierwszych miejsc w kwalifikacjach. Mimo najszybszych samochodów, Lewis Hamilton był trzeci (zwycięstwo uciekło mu przez spóźnione decyzje i wolną zmianę opon po wznowieniu wyścigu), Button dopiero 14.

Od tej krytycznej zmiany opon walka w wyścigu toczyła się między dwukrotnym mistrzem świata, gwiazdą Ferrari Fernando Alonso, który ma za sobą 180 wyścigów i 74 miejsca na podium, a Perezem, jeżdżącym w F1 od roku, w zespole ze średniej półki - Sauber i mającym za sobą zaledwie 20 startów w Grand Prix.

Perez jednak kompleksów nie ma. Na ostatnich okrążeniach Meksykanin mógł nawet pokonać Alonso. W słuchawkach Hiszpana mocno wybrzmiał komunikat z garażu: - Uważaj, zbliża się Perez.

Dzięki przewadze, jaką dawały mu świeższe opony, rzeczywiście zbliżał się bardzo szybko do rywala. Ale, niedoświadczony, popełnił kolejny błąd, znów szarżował, pojechał zbyt szeroko, zawadził o karbowane pobocze, stracił pięć sekund. Alonso mógł mówić wtedy o szczęściu, bo strata prowadzenia była pewna. Na mecie przewaga Hiszpana wynosiła zaledwie 2 sekundy.

Ten wynik Grand Prix jest nie tylko sensacyjny, ale też bardzo atrakcyjny medialnie.

Perez znalazł się w F1 dzięki pieniądzom najbogatszego człowieka świata Carlosa Slima, właściciela giganta telekomunikacyjnego Telmexu. Rodak sfinansował pierwszy angaż kierowcy w wyścigach - jeszcze w amerykańskiej serii Skip Barber National Championships. Później Slim i jego Telmex pomogli mu podpisać umowę z Sauberem.

Meksykanin jest członkiem akademii kierowców Ferrari i fachowcy w padoku wiążą karierę Pereza właśnie z tym zespołem. Mówi się, że wkrótce zastąpi słabo jeżdżącego i jakby wątpiącego w swoją siłę Felipe Massę. Gdy Alonso i Perez wjeżdżali na ostatnią prostą, widzieli tuż przed sobą tył ferrari Brazylijczyka, ostatniego nie zdublowanego przez nich kierowcę wyścigu.

Mimo słabej jazdy Massy wyścig był dla ferrari balsamem na zbolałe serca. Nowy samochód jest wolny, narowisty w prowadzeniu, a w pierwszej części sezonu trudno zrobić gruntowne poprawki - jest po prostu zbyt daleko od fabryki, a przerwy w wyścigach są zbyt krótkie. Ferrari właściwie skreślił z grafika pierwsze starty, jakby z góry się poddając, a przynajmniej tak wybrzmiewały sygnały wysyłane przez zespół. Już piąte miejsce Alonso w Grand Prix Australii zostało uznany za sensację, wziąwszy pod uwagę fatalne testy przedsezonowe. W Malezji jedynie cud mógł pomóc Ferrari w tym, aby straty do najlepszych nie zwiększały się lawinowo. Cud nastąpił - spadł deszczu, a Alonso wykorzystał okazję.

Sportowe filmy, które sięgały po Oscary. Undefeated kolejnym wyróżnionym

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.